
Przez lata straszył na papierze, ale w praktyce nie działał - art. 586 Kodeksu spółek handlowych, grożący karą więzienia za spóźniony wniosek o upadłość, miał chronić wierzycieli i dyscyplinować zarządy. Zamiast tego stał się prawnym reliktem, symbolem nieskuteczności i iluzorycznej prewencji. Teraz, decyzją Ministerstwa Sprawiedliwości, przepis znika z systemu. To nie rewolucja, ale racjonalny krok w stronę dojrzałego prawa gospodarczego, które zamiast fikcyjnych sankcji stawia na realną odpowiedzialność cywilną i skuteczną ochronę obrotu. To dobra wiadomość zarówno dla wierzycieli, jak i menedżerów, którzy nie będą już karani za próbę ratowania firm.
Art. 586 Kodeksu spółek handlowych stanowił, że członek zarządu lub likwidator, który nie zgłasza wniosku o upadłość spółki, mimo że powstały ku temu warunki, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku. Celem było zmuszenie menedżerów do szybkiej reakcji na kryzys, by chronić majątek firmy przed dalszym uszczupleniem. Przepis był jednak niemal całkowicie martwy. Dane statystyczne jednoznacznie demaskują jego iluzoryczną skuteczność - skazania na jego podstawie miały charakter niezwykle rzadki, wręcz incydentalny (o ile takie postępowania w ogóle się toczyły).
Rażąca nieskuteczność nie wynikała z bierności organów ścigania, ale z fundamentalnych wad samej regulacji. Udowodnienie menedżerowi umyślności, czyli tego, że świadomie i z premedytacją zaniechał złożenia wniosku, graniczyło z cudem. Wielu menedżerów, zwłaszcza w mniejszych firmach, o istnieniu tego przepisu nawet nie słyszało. A ci, którzy słyszeli, często po analizie przesłanek skazania nie widzieli w nim realnego zagrożenia. Art. 586 Kodeksu spółek handlowych zamiast prewencji dawał więc tylko iluzję i był używany głównie jako karta przetargowa. Groźba zawiadomienia do prokuratury stawała się elementem negocjacyjnej presji, a nie realnym środkiem ochrony rynku.
Pułapka na uczciwych menedżerów
Przepis ten w praktyce nie uderzał w nieuczciwych menedżerów, lecz w tych, którzy próbowali ratować swoje firmy, podejmując trudne decyzje w czasie kryzysu. Problem tkwił w samej naturze niewypłacalności - to stan, który najłatwiej rozpoznać dopiero z perspektywy czasu, gdy sytuacja już się rozwinęła. Tymczasem zarząd działa w warunkach dużej niepewności, balansując na granicy między chwilowymi trudnościami a trwałym załamaniem finansowym.
W praktyce sądowej próby oceny czy wniosek o upadłość został złożony na czas, często zamieniały się w parodię. Biegli, nierzadko oderwani od realiów prowadzenia biznesu, opierali swoje opinie na prostych analizach wskaźników finansowych. Wystarczyło, że jeden z nich minimalnie odbiegał od normy, by uznać, że firma była „od dawna niewypłacalna” - niezależnie od rzeczywistego kontekstu i intencji zarządu.
W efekcie menedżer trafiał w pułapkę. Z jednej strony miał obowiązek ratować firmę, chronić miejsca pracy i interesy wierzycieli. Z drugiej - każda, nawet rozsądna, ale nieskuteczna próba restrukturyzacji mogła obrócić się przeciwko niemu i skończyć zarzutem karnym. To sytuacja, w której prawo karało nie za zaniechanie, lecz za odwagę działania. Prawo, które karze za podjęcie ryzyka w dobrej wierze, jest prawem antyrozwojowym. Zamiast promować odważne decyzje, zachęcało do asekuranctwa i przedwczesnego składania wniosków o upadłość, co prowadziło do niepotrzebnych likwidacji i generowało "efekt domina" w gospodarce.
Mniej kodeksu karnego, więcej egzekucji cywilnej
Uchylenie art. 586 Kodeksu spółek handlowych nie oznacza bezkarności zarządów - to porządkowanie systemu i skupienie się na skutecznych narzędziach. Państwo nie rezygnuje z odpowiedzialności tylko przestaje udawać, że zapewnia ją martwym przepisem. W świadomości wielu przedsiębiorców spółka z o.o. to forteca absolutna, dająca niesamowitą ochronę, ale to niebezpieczny mit. Prawdziwym strachem menedżerów jest groźba utraty całego majątku osobistego.
Dla wierzycieli znacznie bardziej opłacalne jest powództwo cywilne niż składanie zawiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Co wierzyciel otrzyma z tego, że prezes spółki zostanie skazany na rok pozbawienia wolności? Ich celem jest odzyskanie pieniędzy, a to zapewniają inne, znacznie potężniejsze narzędzia, tj.:
a) Odpowiedzialność cywilna z art. 299 k.s.h. - przepis ten pozwala wierzycielowi, w razie bezskuteczności egzekucji z majątku spółki, dochodzić swoich roszczeń bezpośrednio z prywatnego majątku członków zarządu. To realna i niezwykle dotkliwa sankcja.
b) Odpowiedzialność za zaległości podatkowe z art. 116 ordynacji podatkowej - analogiczny mechanizm, który pozwala fiskusowi sięgnąć do kieszeni menedżerów.
c) Zakaz prowadzenia działalności gospodarczej - sąd może orzec wobec menedżera zakaz pełnienia funkcji w organach spółek nawet na 10 lat, co dla wielu jest końcem kariery zawodowej.
Europejski wiatr zmian
Decyzja o uchyleniu przepisu karnego wpisuje się również w szerszy, europejski kontekst odpowiedzialności menedżerów. Wyrok TSUE w sprawie C-278/24 stanowi ważny sygnał dla polskiego prawodawcy. Trybunał, analizując polskie przepisy o odpowiedzialności za długi podatkowe, podkreślił, że systemy odpowiedzialności muszą szanować zasadę proporcjonalności i pozwalać na indywidualną ocenę winy oraz dochowania należytej staranności.
Automatyzm i surowość prawa karnego z art. 586 Kodeksu spółek handlowych stały w sprzeczności z tym podejściem. W świetle ogromnej odpowiedzialności cywilnej i podatkowej, która już dziś ciąży na zarządach, utrzymywanie dodatkowej, lecz iluzorycznej sankcji karnej było nieproporcjonalne i nieuzasadnione. Państwo rezygnuje z udawania, że zależy mu na dyscyplinowaniu zarządów za pomocą przepisu, który i tak nie działał.
Kamila Dyła - kwalifikowany doradca restrukturyzacyjny, radca prawny